Paweł Deląg zadebiutował w 1993 roku w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera, grając rolę zbójnika Łamagi. Znany i lubiany, ma na swoim koncie wiele ról zarówno w filmach jak i serialach takich jak „Młode wilki”, „Zróbmy sobie wnuka”, „Quo Vadis”, „Chłopaki nie płaczą” czy „Wiking”.
Z doskonałym aktorem Pawłem Delągiem rozmawia Kasia Motloch
Paweł Deląg
Jest Pan jednym z nielicznych Polaków, który gra w zagranicznych filmach, jakie były początki tej drogi?
Przypadek, ale też chęć. Potem pojawiła się okazja, którą oczywiście trzeba było trochę sprowokować, jak wszystko w życiu. W ogóle cała moja kariera zaczęła się od pierwszego filmu poza granicami Polski. To była „Śmierć w płytkiej wodzie”, pierwsza rola w Budapeszcie i myślę, że to był taki znak. Potem następny film, w którym brałem udział „Lista Schindlera” – też nie był filmem polskim. Wyjazdy były związane z tym, że kiedy skończyłem PWST w Krakowie, teatry nie miały finansowania. Cała gromada świeżo upieczonych studentów, razem ze mną została bez pracy i perspektyw.
Później zagrał Pan kilka filmów w Polsce.
Tak, ale po filmie „Quo Vadis” był taki moment – między 2001 a 2005 rokiem – w którym Komitet Kinematografii w Polsce został rozwiązany. Powstał Instytut Sztuki Filmowej i to był czas, w którym zacząłem rozglądać się za angażem. Potrzebowałem pracy, ale tej pracy w Polsce nie było. Pojechałem do Francji i tam od razu wygrałem casting. „Les Femmes d’abord” – to był mój pierwszy poważny film nakręcony poza granicami Polski. Grałem w nim jedną z głównych ról w towarzystwie znakomitej obsady. Potem zrobiłem we w Francji jeszcze około siedmiu filmów, a największą produkcją okazał się „Nous nous sommes tant hais”, czyli „Tak bardzo się nienawidziliśmy”, gdzie grałem główną rolę razem z Sarah Biasini.
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z Rosją?
To była zabawna historia. W roku 2001 poleciałem do Moskwy na premierę filmu „Quo Vadis”. Tam poznałem producentów rosyjskich, którzy budowali największą rosyjską firmę produkcyjno-dystrybucyjną – Central Part 3. Wcale nie chciałem tam lecieć, ponieważ w Polsce krążyły wówczas legendy o tym, jaki w Rosji panuje chaos. Mimo wszystko Rosja mnie zafascynowała i pomyślałem, że dobrze byłoby coś jednak zrobić. Po powrocie do kraju przez 6 lat telefon milczał – aż do 2007 roku, kiedy zadzwonił do mnie… Pawel Lolo – tak przedstawił się rozmówca. Po chwili dodał: „Byłem na premierze Quo Vadis, ale pewnie mnie nie pamiętasz. Wtedy zajmowałem się sprzedażą warzyw, teraz zajmuję się filmem i chciałbym żebyś zagrał główną rolę w mojej produkcji”. I tak właśnie zagrałem w filmie „Czerwiec 1941”, a Pawel Lolo de facto pomógł mi otworzyć drzwi na rynek rosyjski.
Jest Pan uznawany za jednego z najprzystojniejszych polskich aktorów. Często mówi się, że wygląd dużo pomaga w życiu. Czy tak też było w Pana przypadku?
Jerzy Kawalerowicz zawsze mówił o tym, że są warunki psychofizyczne, którymi aktor dysponuje. Aktora w swojej fizyczności wykorzystuje się w określonych gatunkach filmowych, w określonych scenariuszach. Fizyczność nas określa, szczególnie w tym zawodzie. Natomiast czy pomaga czy przeszkadza, to jest zupełnie odrębna rzecz. Myślę, że dużo zależy od tego co człowiek ma w środku.
14 marca odbyła się premiera filmu „Wszystko albo nic”. Czy to jedyna pańska zagraniczna produkcja, która weszła do kinowej dystrybucji polskiej?
Jeżeli chodzi o produkcję kinową, to tak. Myślę, że szansę na to ma również film „Wiking”, choć jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Inne produkcje zagraniczne z moim udziałem były pokazywane w telewizji: „Klucz Salamandry”, „Tak bardzo się nienawidziliśmy” czy „Snajper: Broń zemsty”.
Grał Pan w języku rosyjskim, czeskim, greckim, łacińskim, francuskim, niemieckim i angielskim. Jak to jest możliwe, żeby nie znając danego języka tak świetnie się nim posługiwać?
Nie znam łacińskiego, greckiego ani niemieckiego, ale to wszystko można opanować z pomocą nauczyciela. Trzeba włożyć w to jednak dużo wysiłku. Najlepszym przykładem jest mój udział w produkcji „Kierunek Rzym – przeznaczenie Rzym”. Będąc na próbach czytanych, w pewnym momencie powiedziałem do reżysera i producentów: „Słuchajcie, zróbmy film po łacinie. Widziałem niedawno Pasję i tam mówią po armeńsku i łacinie – to brzmi genialnie”. Oni podchwycili tę myśl. Trzy tygodnie przed zdjęciami dostałem tekst i wtedy dopiero naprawdę się przeraziłem, ponieważ moja rola składała się z olbrzymich monologów. Musiałem wszystko opanować w ekspresowym tempie.
To było na pewno nie lada wyzwanie.
Tak, ale przyznam, że sprawiło mi dużą frajdę. Rozkładałem na części strukturę zdań, ich znaczenie, musiałem nauczyć się rytmu i smaku tego języka. Bardzo polubiłem łacińskie frazy – one po prostu kapitalnie brzmią! Na premierze filmu profesorowie z Sorbony powiedzieli, że na szczególną uwagę zasługuje Paweł Deląg, bo jego łacina naprawdę przypomina łacinę oryginalną.
Czy uważa Pan, że kariera aktorska utrudnia w jakimś stopniu prowadzenie ustabilizowanego trybu życia?
Na pewno niemożliwe jest ustalenie szczegółowego harmonogramu dnia. Nie jestem w stanie również przewidzieć, co będzie mnie czekało za tydzień ani jakie projekty zrealizuję w danym roku.
Czyli niezbędna jest elastyczność?
Tak. Z jednej strony trzeba być elastycznym, a z drugiej strony mieć cierpliwość słonia i wytrwałość bawoła. Zawód wolny ma to do siebie, że nie ma szefa, czyli kogoś, kto nas kontroluje. Potrzebna jest ogromna samodyscyplina żeby każdego dnia się mobilizować. Inaczej sytuacja wygląda gdy ktoś jest na stałe związany z teatrem, który jest dla aktora zarówno miejscem pracy, domem, a czasem rodziną. Teatr bardzo mocno porządkuje życie. Ja tego nie mam, w związku z tym doświadczam życia w całym pięknie niespodziewanych zdarzeń i projektów, które się pojawiają.
Jakie są Pana najbliższe plany?
Aktualnie działam na obszarze produkcyjnym. „Wszystko albo nic” jest pierwszym głównym filmem, w którym uczestniczyłem mocno jako producent. Przede wszystkim stawiam na to, aby robić projekty dla widza, czyli takie, które mają szansę na zgromadzenie wielotysięcznej bądź milionowej widowni.
Który przymiotnik do Pana bardziej pasuje: szalony czy spokojny?
Lubię harmonię, ale z drugiej strony bardzo lubię adrenalinę. Tak samo jak lubię towarzystwo, nowe okoliczności i sytuacje, też bardzo cenię sobie dom, rodzinę i zrównoważony tryb życia.