Dr. Leszek Mellibruda to psycholog społeczny i biznesowy, profesor akademicki, autor 80 publikacji naukowych oraz ponad 250 publikacji popularnonaukowych.
Rozmawia Katarzyna Bińczyk
Leszek Mellibruda
Panie Doktorze. W którym momencie Pana życia stwierdził Pan, że psychologia jest Pana życiowym wyborem?
Właściwie to jeszcze na studiach ogarnęła mnie pasja do tej dyscypliny, robiłem dużo więcej niż wymagał tego program nauczania. Od zawsze pociągają mnie niezbadane obszary, więc już wtedy zacząłem zajmować się problemem narkomanii, tworząc z M. Kotańskim MONAR oraz zainteresowałem się zjawiskiem uzdrawiaczy, badając 100 najsłynniejszych bioenergoterapeutów od Nardellego Anatolija Kaszpirowskiego do Clive Harrisa i Johanesa Rongena. Ponadto zajmowałem się badaniem skuteczności jogi, rebirthingu i innych ciekawych zjawisk – to były poznawczo wspaniale czasy.
Porozmawiajmy o obecnej sytuacji na świecie, w której jesteśmy świadkami socjologicznych i psychologicznych zachowań społeczeństwa w czasach pandemii. Czy jest to wyzwanie, a może przełom dla psychologii?
Głównie wyzwanie. Przez ostatni miesiąc, czy dwa kryzysu ogólnoświatowego, rzeczywiście zmienia się wiele zjawisk zarówno w mentalności, jak i relacjach społecznych. Przymusowa izolacja sprowokowała wielu do nowych zachowań społecznych, od balkonowych koncertów oklasków i nowej formuły komunikacji internetowej, po spontaniczne i masowe przejawy altruistycznych postaw, czy to w przygotowaniu potraw dla personelu medycznego, czy też szyciu milionów masek ochronnych. Zjawiska są w toku obserwacji badań wielu psychologów społecznych. Pierwsze rezultaty już mówią o tym, że na przykład powszechny poprzednio lęk przed utratą kontaktu z innymi FOMO, zamienił się w nową postać osobistego stosunku u niektórych do ich smartfonów w formie JOMO (Joy of Missing out). I paradoks, wiele osób pracujących zdalnie ma mniej czasu niż wtedy, kiedy chodzili do pracy. Takich zjawisk jest dużo więcej.
Jak możemy odnaleźć w sobie optymizm lub go nie stracić w tym stosunkowo trudnym dla wszystkich czasie? Czy są jakieś narzędzia/ ćwiczenia, dzięki którym skutecznie możemy poprawić nasz nastrój?
Optymizm to stan ducha, ale głównie tej części mentalności, która dotyczy przetwarzania informacji. A więc myślenia o tym, co nas otacza oraz o tym, jak odbieramy to, co na nas działa. Stres jest w nas, a atakują nas stresory. To bardzo ważne rozróżnienie, które jest w opozycji do naszego potocznego myślenia, kiedy wszystko nazywamy stresem. Optymizm to filtr rzeczywistości, to nasza umiejętność zarządzania naszym myśleniem. Niezależnie od tego, co na nas i jak mocno działa. Podstawowymi narzędziami budowania optymizmu są umiejętności kontroli nawyków i odruchów mentalnych, w tym przede wszystkim języka, którym się posługujemy myśląc o sobie, świecie i tym co się dzieje. Nie istnieje jedno uniwersalne genialne ćwiczenie, które zmieni nasze nawyki z pesymistycznych na optymistyczne. Jest jednak jedna postawa, która może się do tego przyczynić – to częste, codzienne monitorowanie (ale nie kontrolowanie, bo to inny proces) własnych nastawień i konkretnych myśli oraz ich autoryzowanie – to znaczy nadawanie im znaczenia osobistego, a nie narzuconego przez stereotypy, wzorce, nieświadome naśladownictwo zachowań i myślenia innych ludzi. Jedni optymizmu uczą się od innych, inni sami budują własne „twierdze” optymistycznego myślenia. Ci drudzy potrafią „rozmawiać” z własnymi emocjami i wpływać na nie. To ludzie „dobrze zaprzyjaźnieni” z inteligencją emocjonalną. To prawdziwi twórcy własnej osobowości, a nie typy osobowości nietoperzowej, kształtujący „swoje życiowe loty” w zależności od „odbić społecznych”. Inteligentni emocjonalnie widzą w swoich lustrach siebie, ”gackowe osobowości” mają w lustrach cudze odbicia.
Czy teraz zgłasza się do Pana więcej pacjentów po porady psychologiczne, niż miało to miejsce przed wybuchem epidemii?
Rzeczywiście, w okresie ostatnich tygodni wzrosła ilość osób kontaktujących się ze mną w związku z różnymi sytuacjami trudnymi, związanymi ze skutkami pandemii. Większość nie zaliczyłbym do grupy pacjentów, to raczej klienci poszukujący lepszych rozwiązań w radzeniu sobie ze sobą, ale też i głównie z pogarszającymi się relacjami z otoczeniem. I tym rodzinnym, i tymi zjawiskami, które związane są z zagrożeniem ekonomicznym. To nie tylko zwolnienia, to również pogorszenie się warunków ekonomicznych w biznesie, to również zerwanie łańcucha dostaw, i w końcu to również – wcale nie takie rzadkie – usztywnienie się partnerów biznesowych. I chociaż rzeczywiście są takie branże, gdzie przedsiębiorcy pomagają sobie, naradzają się, podejmują wspólne decyzje, jednak nie jest to zjawisko masowe i nagminne. Tak jak dawniej pracowałem z moimi klientami indywidualnymi nad tematem Work-Life-Balance, tak teraz częściej skupiamy się na sprawach typu Work-Life-Bilans, gdzie rozpoznanie rozmiarów nakładów oraz strat finansowych i emocjonalnych, bliskościowych, związanych z zaufaniem do innych jest ważniejsze, od zrównoważenia nakładów czasowych i energetycznych w oba życiowe sektory.
Większość Polaków jest obecnie zamknięta w domach. Mamy teraz znacznie więcej czasu niż dotychczas, co jest również nową sytuacją dla większości z nas. Jak się zmotywować i efektywnie wykorzystać ten czas na pracę nad sobą?
Po pierwsze trzeba podjąć taką osobistą decyzję, że chcę pracować nad sobą. Po drugie, że uczynić obowiązkowym działaniem wyznaczenie sobie czasu na własną autorefleksję oraz budowanie krótkoterminowych planów – jak to będę robić, realizować te plany. Mogą one dotyczyć słuchania muzyki, może to być cisza, medytacja, może to być odwołanie się do przeszłości, zaczynając od przeglądu starych fotografii, a kończąc na odświeżaniu wspomnień tych najprzyjemniejszych, czy na przykład w poszukiwaniu kontaktu z przeszłością przez telefon czy internetową łączność z osobami sprzed wielu lat. Sam doświadczyłem takiej sytuacji tuż po świętach, kiedy po ponad 35 latach odezwała się do mnie internetowo koleżanka, z którą i ówczesnym jej chłopakiem spędziliśmy wiele szaleńczych chwil w naszej młodości – to było wspaniałe doznanie, gdy uśmiechaliśmy się do własnych wspomnień nawet nie widząc się wzajemnie.
Można zauważyć, że w czasie epidemii koronawirusa ludzie wzajemnie sobie pomagają, jednoczą się, współodczuwają. Dlaczego takie doświadczenia emocjonalnie zbliżają nas do siebie?
Zjawisko bliskości społecznej badane jest od kilku dekad i okazuje się, iż im wyższy stopień łączności społecznej, tym niższe ryzyko różnego typu zaburzeń fizjologicznych. Z drugiej strony izolacja społeczna zwiększa ryzyko wielu schorzeń i zaburzeń, takich jak nadciśnienie, otyłość, różnego typu stanów zapalnych. Naukowcy z University of North Carolina w Chapel Hill zidentyfikowali określone mechanizmy biologiczne wywołane izolacją społeczną, które mogą doprowadzić do długotrwałych problemów zdrowotnych takich jak oprócz otyłości i chorób serca, również udar mózgu i rak. Ale to, co jest odkryciem naszych bieżących czasów to fakt, iż chociaż przymusowo i dobrowolnie zdecydowaliśmy się na izolację, to nie była to w pełni izolacja – wpłynęła na to możliwość stałych kontaktów na odległość w rzeczywistości wirtualnej. Ten substytut relacji okazał się dla wielu bardzo pomocnym. Jednak, najważniejszym jest fakt, iż zwyciężył naturalny instynkt społeczny, do podtrzymywania więzi, do wyrażania pozytywnych emocji wobec innych, szczególnie ludzi obcych. Bo nie dotyczy to już w takim nasileniu relacji z pogranicza dewiacji, jakimi są przemoc domowa i agresja wobec bliskich, niestety niejednokrotnie obserwowana w tych trudnych czasach. Lęk związany z zagrożeniem u jednych przetransformował się w złość, a u innych w działania konstruktywne, na rzecz rodziny (np. pomoc dzieciom w uczeniu się), czy udzielanie wsparcia obcym. Nie jestem pewien, czy ostatni człon Pani pytania rzeczywiście opisuje sytuację, jaką mamy współcześnie. Nie mam poczucia, że rzeczywiście wzrosło poczucie bliskości pomiędzy ludźmi. Solidarności, tak. Uznania dla tych, którzy są jeszcze bardziej zagrożeni niż my, tak. Ale przypuszczam, że niedługo badania odpowiedzą na pytanie – jakie jeszcze procesy społeczne, dotyczące interakcji miedzy ludźmi zmieniły się w tych czasach Czarnego Łabędzia. Kiedy posługuje się pojęciem „czasów Czarnego Łabędzia”, to odwołuję się do książki Nassima Nicholasa Taleba, „The Black Swan” w której definiuje Czarnego Łabędzia jako mającego trzy cechy: „rzadkość, ekstremalny wpływ i retrospektywną (choć nie prospektywną) przewidywalność”. Dokładnie te cechy odnoszą się do pandemii.
Z punktu widzenia psychologa – czy będziemy odczuwać trwałe skutki tej pandemii również po jej wygaśnięciu?
Czy jej skutki będą trwałe? Jeszcze poczekajmy z odpowiedzią, jeszcze nie zaznajomiliśmy się z najważniejszymi efektami tego zjawiska. Już wiemy, że wiele ludzi bardziej się dzisiaj obawia efektów ekonomicznych niż samego wirusa. A przecież przed nami druga fala, ponoć jeszcze bardziej groźna. Będziemy się do tego zagrożenia adoptować. Świat będzie istnieć. Natomiast w mentalności wielu – mam nadzieję – ten świat będzie spostrzegany z nieco innej perspektywy. Szerzej, pełniej, głębiej. Oczywiście dotyczy to mniejszości. Ale mam nadzieję, że mądra mniejszość będzie miała kiedyś więcej do powiedzenia, niż zdecydowanie częściej przemawiająca krzykliwie „przeciętna” większość.
Wg Pana oceny po jakim czasie możliwy będzie powrót do w miarę „normalnego” trybu życia z przed czasów koronawirusa?
To śmiałe stwierdzenie, że mieliśmy dawniej „normalny” tryb życia. Był inny. Był nam znany. Mieliśmy swoje rytuały, przyzwyczajenia, przyszłość wydawała się nam przejrzysta, robiliśmy plany. Jeśli to nazwiemy normalnością, to zgoda. Ale to przecież nie wszystko. Bo przecież, kim jesteś dzisiaj nie wystarczy na jutro (jeśli jutro ma być początkiem całej reszty Twojego życia). To hasło dotyczy tych, którzy rzeczywiście pragną pozytywnych zmian w sobie i wokół siebie. Ale faktem jest, że spora większość z nas – uznając za normalne, to co było – będzie koncentrować się na powtarzaniu wielu życiowych wątków wedle wzorca sprzed pandemii. Dla nich to właśnie będzie normalnością. Ale będą i tacy, którzy czasy Czarnego Łabędzia wykorzystają do głębszych zmian w sobie. Idea slow-down, większego porządku wewnętrznego, życia w zgodzie z naturą i obok niej, ale również ekspansja życiowa w stronę wyraźnie wyznaczonych i ważnych celów własnego życia – mogą być wyznacznikami tzw. nowej normalności, jakby ją nie definiować. Czas w wymiarze subiektywnym jest pojęciem względnym, mimo wynalezienia 3 tysiące lat temu zegara słonecznego. Dla większości ten mierzalny aspekt upływu czasu jest najważniejszy. Są też tacy, którzy liczą czas nie wedle chronometru, ale w oparciu o własne przeżycia, dokonania i wydarzenia życiowe. Dla wielu z nich okres koronowirusa będzie wypełnioną smutkiem, złością i niedowierzaniem epoką, ale dla innych będzie za kilkanaście miesięcy tylko wspomnieniem, tego co widzieli, doświadczyli i… minęli na swojej życiowej drodze…
Dziękuję za ciekawą rozmowę!