Robert Rutkowski – prowadzi w Warszawie prywatny Gabinet Psychoterapii i Rozwoju Osobistego. Leczy uzależnienia, depresje, prowadzi szkolenia, warsztaty, wykłady motywacyjne dla firm.
Z Robertem Rutkowskim – psychoterapeutą, pedagogiem, trenerem umiejętności psychologicznych rozmawia Kasia Motloch
Robert Rutkowski
Jest Pan Psychoterapeutą, musi mieć Pan zatem dużo wiary w siebie. Jaka jest na nią recepta?
To pytanie właściwie należałoby zadać rodzicom: co zrobić, żeby ukształtować nowe życie, tak aby miało wiarę w siebie? Czasami jest za późno, bo mamy już przekazany pewien skrypt. Obrazuje to anegdota: Żona piecze co weekend wspaniałe mięso, które bardzo mężowi smakuje. Mąż, chcąc się dowiedzieć jaka jest recepta na ten wspaniały smak, pyta: –”Jak nauczyłaś się przyrządzać to mięso?” Żona odpowiada: – „To rodzinny przepis.” – „Dobrze, ale jednej rzeczy tu nie rozumiem. Za każdym razem kroisz końcówkę mięsa z jednej i z drugiej strony, po czym wkładasz do piekarnika. Jak to wpływa na smak?” – „Moja matka tak robiła, babka i tak dalej – taki jest przepis.” Mąż nie dawał za wygraną, poszedł do teściowej. Teściowa odpowiedziała: – „Smakuje? To się nie interesuj”. W końcu poszedł do babci, najstarszej seniorki rodu i zadaje to samo pytanie – „Dlaczego stosujecie ten patent, że końce mięsa kroicie z dwóch stron?” – „Jak to dlaczego? Bo garnek był za mały.” Tak się kształtują nasze skrypty, czasami kompletnie bez sensu są przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Dzieciństwo jest zatem bardzo ważne i istotne jest to, żeby było ono szczęśliwe…
Jak mówią niektórzy specjaliści, nie ma czegoś takiego jak szczęśliwe dzieciństwo. Zawsze znajdziemy jakieś napięcia, krzywości, negatywne doświadczenia. Rodzice którzy chcą mieć szczęśliwe dzieci, co często robią? Każą – „Jak zrobisz to i to, to będziesz szczęśliwy, a ja będę szczęśliwa, że Ty jesteś szczęśliwy”. Każdy z nas ma takie wspomnienie, łącznie ze mną. Mój ojciec wymyślił sobie, że ja będę szczęśliwy według jego skryptu idąc do technikum, którego nienawidziłem. To technikum jest dla mnie wyznacznikiem kawałka mojego życia, niezwykle skutecznie zdemolowanego. Teraz jednak z perspektywy lat uśmiecham się i dziękuję też za różne złe historie w moim życiu, które w pewien sposób mnie ukształtowały.
Jakie wskazówki dać rodzicom, żeby nie popełniali takich błędów?
Źródłem nieszczęść, braku wiary w siebie, jest niestety czarna pedagogika. Przykład: 19-letnia, mądra, śliczna dziewczyna, zajęła 2 miejsce wśród 30 dzieciaków startujących na zawodach pływackich w swojej szkole. Szczęśliwa, podzieliła się osiągnięciem z mamą, która na to odpowiedziała: „Czy Ty jesteś niepoważna? Przecież przegrałaś, z czego się cieszysz?” Takie zachowanie zabija człowieka. Co zatem należy robić? Wzmacniać, chwalić, przytulać, cieszyć się ze wszystkich sukcesów, nagradzać – gestem, spojrzeniem. To nie muszą być materialne nagrody, wręcz nie powinny być, a bezwarunkowa akceptacja.
A jak w dorosłym życiu można zwiększyć swoją wiarę w siebie?
To jest element pracy z moimi pacjentami, kiedy proszę ich, żeby przygotowali na kolejną sesję listę sukcesów, które udało im się osiągnąć. Na początku większość nie przynosi żadnych. Mają nieadekwatne proporcje, oczekują sukcesów spektakularnych, prawie że Nagrody Nobla, żeby móc o tym wspomnieć. Natomiast, jedna z moich pacjentek, w końcu na którejś z sesji powiedziała mi: „Osiągnęłam wczoraj sukces – udało mi się zaparzyć genialną herbatę”. To jest ta sztuka uważności, dostrzegania radości w drobnych czynnościach.
Dlaczego ludzie nie dostrzegają tych sukcesów?
Obecnie jesteśmy zasypani informacjami na każdym kroku, telewizor, telefon, iPad itd. Cytuję Alvina Tofflera: „Przyjdą takie czasy, kiedy człowiek w natłoku nowinek technicznych, różnych wynalazków cywilizacyjnych, pogubi się, przestanie wyrabiać.” Amerykanie zbadali, że człowiek w średniowieczu przyjmował w ciągu roku tyle informacji, ile teraz przyjmuje człowiek w ciągu jednego dnia. Mózg się nie zmienił, ma tą samą objętość. O czym to świadczy? Światowa organizacja zdrowia, ostrzega od 2000 roku, że ilość zaburzeń psychicznych ludzi na świecie, którzy nie są w stanie sprostać temu co się wokół nich dzieje, rośnie w sposób absolutnie lawinowy.
Czy we współczesnym świecie da się być optymistą? Co to jest Optymizm?
Optymizm jest owocem, na powstanie którego składa się wiele czynników, takich jak praca sadownika, ogrodnika, odpowiednia gleba, dobra sadzonka drzewa owocowego. Wtedy dzięki ciągłości sekwencji, które po sobie następują, mamy nasz owoc, w tym wypadku optymizm.
Jak zostać optymistą?
Optymizm nie może być celem samym w sobie: „Moim celem jest być optymistą.” – to nie zadziała. Podobnie jest z pieniędzmi. Gdy ktoś postawi sobie za cel bycie bogatym, to się może niekoniecznie mu udać. Bogactwo, optymizm – mamy przy okazji. Celem głównym jest zgoda z samym sobą. Robienie tego, co w danym momencie chcę i mogę, mając jasne filtry percepcyjne (czyli niezakłócone przez alkoholizm, narkomanię, hazard, pracoholizm itd.). Optymizm jest pochodną konsekwencją życia w równowadze i harmonii. Ma on być adekwatnym odzwierciedleniem naszego stanu ducha, dlatego dobrze jest też czasami chwilę się posmucić, bo smutek jest nam potrzebny do chwil refleksji.
Czy uważa Pan, że w Polsce jest więcej optymistów czy pesymistów?
Pesymistów, zdecydowanie. Jesteśmy w Warszawie, ale bywamy w różnych miejscach, mamy skalę porównawczą. Ci którzy mieli okazję pracować z Anglosasami, Amerykanami zauważają ważną rzecz. My Polacy mamy fantastyczne przygotowanie techniczne, merytoryczne w różnych zawodach, ale większość z nas ma kompleksy, niskie poczucie własnej wartości. Polacy mimo, że mają lepsze wykształcenie, kwalifikacje, nie są w stanie zarządzać grupą ludzi. Są ku temu dwa powody: Polacy to głównie indywidualiści z brakiem umiejętności współpracy w grupie. Drugi powód to ciągłe stwierdzenie, że „nie jestem wystarczająco dobry, muszę być najlepszy”. Amerykanie chwalą się każdym swoim sukcesem, np. „Dyplom za udział w biegu skautów w Michigan” Za udział? Co to w ogóle za sukces? Pytamy. Tak za udział. Tego nie ma w Polsce, my się dopiero uczymy kształtowania poczucia własnej wartości przez kotwiczenie swoich sukcesów.
Czy optymizm jest zaraźliwy?
Absolutnie tak. Jeśli ktoś się do nas uśmiecha, nawet nieszczerze, to mózg również pozytywnie na to reaguje. W Polsce za mało się uśmiechamy, szczególnie na ulicy, nawzajem do siebie. Jest to pozytywny wirus, który warto rozprzestrzeniać.
Czy da się udawać optymistę?
Za uśmiechem można też się chować. Często pracuję z ludźmi publicznymi, osobami, które w anturażu wizualnym są ludźmi sukcesu. Mają nazwiska, majątki, statusy społeczne i ekonomiczne na bardzo wysokim poziomie. Jednak to tylko zewnętrzność. Mam przywilej zajrzenia poza tę dekorację, część na pokaz i okazuje się, że uśmiech jest często przylepiony. Fotografia na Facebooku szczęśliwych ludzi na wakacjach, jest tylko projekcją, wizualizacją.
Co Pan myśli o propagowaniu optymistycznych postaw wśród społeczeństwa?
W latach 90. wykłady dla dzieciaków i młodzieży w ramach profilaktyki uzależnień polegały głównie na tym, że przychodził „mądrala” do szkoły i opowiadał dzieciom jakie są potwornie złe konsekwencje brania narkotyków – czyli motywowanie bodźcami negatywnymi. A jak działa ludzki mózg? Najlepiej kształtuje się go bodźcami pozytywnymi. Potrzebujemy „lajków”, chwalenia, zauważenia tego dobrego, co udało nam się zrobić. Cała praktyka powinna bazować na promowaniu postaw pozytywnych, prozdrowotnych, ludzi sukcesu, ludzi którzy są szczęśliwi, zadowoleni z życia. Do nich powinniśmy równać, a nie pokazywać upadłych, pogubionych.
Na koniec. Jaka jest Pana rada by być w dobrym nastroju na co dzień?
Człowiek będzie szczęśliwszy i lepiej nastawiony do życia, jeżeli przynajmniej raz dziennie się spoci. Prosty sposób – wysiłek, nie od razu w kategoriach triatlonu czy maratonu, ale zrobienie czegokolwiek by ciało poczuło że żyje.